Nie należę do chorowitków. Wirusy, infekcje to nie moja specjalność, co w praktyce oznacza, że dopadają mnie rzadko. Raczej ja zajmuję się domowymi pacjentami niż wymagam opieki. Natomiast jeśli już przytrafi mi się jakieś jesienne czy zimowe paskudztwo, jestem nie do życia. Można powiedzieć, że chorowanie idzie mi kiepsko – albo padam albo udaję, że wszystko jest ok. i z dudniącym kaszlem oraz katarem do pasa przymierzam się do mycia okien.
A jednak zaniemogłam…
Niestety właśnie jestem po albo nawet nadal w trakcie jednego z rzadkich w moim życiu epizodów, ponieważ jakiś paskudny wirus przedarł się przez zasieki krwinek, dobroczynnych bakterii, przez migdałki i inne ustrojstwa, które miały mnie chronić. Na samym początku infekcji byłam oczywiście jak neptek, ponieważ zupełnie jak facet, przy temperaturze 37,5 jestem do niczego. Oczywiście szybko się otrząsnęłam, zażyłam jakieś przeciwzapalne coś, zaordynowałam sobie kurację domową inspirowaną przekazywanymi z pokolenia na pokolenie recepturami. A zatem pojawił się m.in. paskudny, ale skuteczny syrop z cebuli, pyszna herbata malinowa nieprzyzwoicie słodka od miodu i pachnąca cytryną. No i można powiedzieć, że wirusy odpuszczały, padały jak muchy, a ja czułam się coraz bardziej po ludzku.
Nie daję się kaszlowi
Teoretycznie wracam do świata żywych. Nie zalegam już dramatycznie w pościeli, można powiedzieć, że jestem na chodzie. Z tym, że chyba nie do końca, bo pozostał mi paskudny, mokry kaszel. Z tego co wiem ten mokry jest i tak „lepszy” niż suchy. Nazywa się go nawet produktywnym, ciekawe…
W każdym razie wszelkie paskudztwa już mi odpuściły, a kaszel trzyma. Czytałam, że mokry kaszel pojawia się w środkowej fazie infekcji i ma zapewnić odkrztuszanie zalegającej wydzieliny. OK., niech ułatwia, ale tak długo…?
Póki co sięgnęłam po sprawdzony sposób z apteki, również polecany przez mamę. Flegamina to syrop, który według mojej mamy pomaga na rozrzedzenie i odkrztuszenie tej nieszczęsnej wydzieliny. A zatem zażywam sobie zalecaną dawkę od paru dni, tak jak należy, najpóźniej o 17-00 i czekam na efekty. Nie chwaląc dnia przed zachodem słońca napiszę, że nieco mniej dramatycznie brzmi mój kaszel, no i zdarza się rzadziej. Mam nadzieję, że to stała tendencja, ponieważ nie uśmiecha mi się wizyta u lekarza. A mój rycerski małżonek już zapowiedział, że daje mi jeszcze 3-4 dni i siłą zaciągnie mnie przed oblicze medyka. Flegamino… nie zawiedź mnie!