Historia lubi się powtarzać, fortuna się kołem toczy. I choć nic dwa razy się nie zdarza podobno, wyprzedaże stają się jakże popularną, świecką tradycją. Można nawet powiedzieć, że jeśli trend się utrzyma, wyprzedaże i przeceny staną się codziennością, a niebywałą okazją będą zakupy w cenach regularnych…

Tak naprawdę lubię wyprzedaże
Od razu muszę wytłumaczyć, że jak najbardziej lubię wyprzedaże, zakupy z rabatem, 2 za 1, 3 za 2 albo inne gratisy. Oczywiście mam portfel wypchany kartami stałego klienta, lojanościowymi i na punkty, a ze skrzynki mailowej wysypują się wiadomości z newsletterów. Co nie zmienia faktu, że z dumą mogę oświadczyć, iż wypracowałam już pewne mechanizmy obronne. Dzięki temu mail albo sms z informacją „dodatkowe 50% dla posiadaczy karty klienta” nie jest jak ostroga dla dzielnego wierzchowca i nie powoduje, że pędzę do galerii handlowej po trzydziesty t-shirt w kolorze pomarańczowym, którego pewnie nigdy nie założę.
Rozważna, mniej spontaniczna

Muszę się również pochwalić, że takie rozsądne podejście do wyprzedaży zaskoczyło mile nawet mojego małżonka, który oznajmił, że nie spodziewał się doczekać chwili, w której będę odporna na zaproszenie brzmiące „wyprzedaż – 77% rabatu”. Z całą pewnością dużym wsparciem jest dla mnie… internet. Tak, tak. Internet to nie jest tylko SAMO ZUO! Większość firm, sklepów i sieci handlowych prowadzi dziś sprzedaż online. A zatem w pierwszej kolejności zaglądam na wirtualne półki i odwiedzając je studzę swój zapał, który oczywiście nadal jest. Ekstatyczne i entuzjastyczne podejście do koszulek za 14,90 czy jeansów za 39,90 zrozumie chyba każda kobieta…
Zanim przebiorę się w cywilizowany strój i wyruszę na zakupy, konfrontuję wyprzedażowe pokusy z zawartością szafy. Po co? Przede wszystkim po to, żeby nie stać się szczęśliwą posiadaczką 10 pary czarnych legginsów albo nie uraczyć się bluzeczką z hawajskim landszaftem, która nijak nie komponuje się z moją stylistyką.

Lipcowe, letnie wyprzedaże
Inna sprawa, że co roku wyprzedaże stają się coraz bardziej kuszące. Głównie dlatego, że… zaczynają się zdecydowanie wcześniej. O ile mogłam oprzeć się kilkudziesięciu procentom rabatu na sandałki pod koniec sierpnia, o tyle na początku lipca… to nie takie proste. Jakby nie patrzeć przecenione szorty, espadryle czy letnie sukienki mam szanse jeszcze ponosić. Nie muszę odkładać ich na półkę i czekać do następnego lata. Niemniej jednak rozsądnie podchodzę do kuszących przecen. Kto wie, może sierpień przyniesie jeszcze więcej atrakcji cenowych?
Zdjęcia: shutterstock, pixbam.com, vavawoom.com