Co sezon ten sam temat, problem i wyzwanie. Jak oprzeć się szaleństwu wyprzedaży. Jednocześnie jak rozsądnie skorzystać z atrakcyjnych ofert cenowych. Nie ukrywam, że byłam wyprzedażoholiczką. Nadal zdarza mi się poczuć motyle w brzuchu i nagły impuls, kiedy dowiaduje się o kolejnej „jedynej w swoim rodzaju, najlepszej” promocji…
Wodzą na pokuszenie…
Nie da się ukryć, że kobiety, a także całkiem młode dziewczęta są zdecydowanie bardziej podatne na wyprzedażowy „ciąg”. Nie będę udawać, że byłam i jestem ponad. Jeszcze nie tak dawno po wielkich sezonowych obniżkach byłam posiadaczką topów, sukienek, swetrów w kolorystyce oraz stylistyce jakże odległej od mojej zwyczajowej garderoby. W najlepszym wypadku dokładałam -nastą parę legginsów oraz kolejne buty. No bo jak tu nie kupować, skoro przeceny sięgają kilkudziesięciu procent? Mało tego, drugą rzecz kupuję jeszcze taniej albo kupuje 3 za 2. Tudzież inne wariacje na temat promocji oraz wyprzedaży.
Zewnętrzny głos rozsądku
Aż wreszcie zdarzyło się tak, że mój zdroworozsądkowy małżonek wyciągnął z szafy świeżo nabyte wyprzedażowe skarby i poprosił uprzejmie acz zdecydowanie, żebym je przymierzała opowiadając z czym i gdzie będę je nosiła. Jednocześnie wynotował ceny tych taniutkich skarbów. Okazało się, że mam górę ciuszków, dodatków, które nijak nie komponują się ze mną i z resztą garderoby. A wydałam tyle, że mogłabym kupić coś dla mnie, w moim stylu, nawet bez przecen i obniżek.
Ja decyduję co kupuję
Oczywiście nadal korzystam z okazji i wyprzedaży. Ale potrafię już okiełznać szaloną ekscytację, jaka ogarniała mnie podczas czytania newsletterów czy sms-ów informujących o najwspanialszych promocjach. Wiem w co warto ewentualnie zainwestować. Zdarza mi się kupić porządne buty w moim stylu, kiedy ich cena spadnie np. o 30-50%. Mogę kupić ciepłą kurtkę pod koniec sezonu – na przyszłą zimę będzie jak znalazł. Proste jeansy, dobre obuwie sportowe – ale tylko wtedy, kiedy jest mi naprawdę potrzebne, a nie dlatego, że jest duuużo tańsze.
Zdjęcia: Shutterstock